...lub zejść z tego padołu łez śmiercią głodową.
Dieta ta kosztuje jedyne 50 zł (słownie: pięćdziesiąt), jest jeden warunek - musi być ono w jednym papierku, żaden przelew, żadne takie. W pierwszym dniu oczyszczasz kompletnie swój portfel z drobnych, w celu zakupienia biletów autobusowych - na przykład, w żadnym razie na jedzenie. Dnia drugiego o piątej rano, powłóczywszy nogami po ciężkiej nocce w pracy, idziesz do pierwszej lepszej placówki - czyt. avitex. Wpatruj się przez dwie minuty w kanapki z kurczakiem, czy szynką - jest również opcja wegetariańska. Poproś o swoją ulubioną, chciej zapłacić banknotem pięćdziesięciozłotowym. Usłyszysz, że jest to niemożliwe. Wyjdź bez bułki, ale z pieniędzmi. Drugiego dnia powtórz manewr, lecz w innym miejscu. O piątej rano nikt Ci reszty nie wyda, przez cztery dni pracy z powodzeniem możesz schudnąć :>.
Sesja zaliczona, pierwsza sesja, w pierwszym terminie. Powód do dumy i radości. Owszem tak jest. Czasem mi się wydaje (megalomania?), że jestem bohaterką. Pracuję, studiuję i ŻYJĘ. A przynajmniej próbuję żyć, tak jak chcę. Kołacze mi od czasu do czasu po głowie myśl, by się wyprowadzić - wiele osób mi tak radzi. W sumie chciałabym, ale wiem, że finansowo nie mam szans, zbyt wiele muszę wydać na studia, nie teraz, ale może kiedyś... Może bliżej, niż mi się wydaje? Sesja wydawała się być ciężka, chemia, matma, mikroekonomia, prawo, inżyniera procesów przemysłowych... udało się. Nie powiem, w większości przypadków "fartem", w większości przypadków przepisywałam, ściągałam jak głupia, ale wola przetrwania była silniejsza. Naprawdę ciężko jest czegokolwiek się uczyć po całym dniu pracy, podczas dnia wolnego jest jeszcze ciężej, gdy wydaje się, że nie da się wstać z łóżka. Więc kombinowałam, to potrafię całkiem dobrze, znam za to profesjonalistę i ten profesjonalista pokazuje mi jak kombinować jeszcze bardziej. Można zatem wysunąć wniosek, iż będzie gorzej (lub lepiej, punkt widzenia zależy od...). W dodatku od pewnego czasu (jakieś trzy-cztery miesiące) gubię wszystko na potęgę. Już się boję, że w końcu zgubię coś poważnego i będzie problem. Jakoś tak się samo gubi, nie panuję nad tym. Dla przykładu, ostatnio na egzaminie z matematyki zgubiłam zeszyt do tegoż przedmiotu, a zorientowałam się dopiero, gdy wróciłam załamana do domu, sądząc, iż nie zdałam i chciałam się wziąć do nauki. Jakież było moje zdziwienie, gdy otworzywszy torebkę, ujrzałam w niej niemal żałobną pustkę. Oczy wielkie jak spodki, chodzenie w tę i z powrotem z dominującym, jakże inteligentnym zresztą, komentarzem "nie wierzę". Po dwóch minutach lamentów, siostra pyta: "co zgubiłaś?". Notoryczne gubienie stało się faktem niezaprzeczalnym, jestem w pełni świadoma ewentualnych konsekwencji, ale zawsze po takiej sytuacji dostaję kazanie, niczym trzpiotowata nastolatka, mające ukierunkować mnie na czym świat leży. Jako iż nie zjadłam jeszcze (jeszcze!) wszystkich rozumów, słucham z cierpliwością, której nie powstydziłby się żaden święty, czekam też wytrwale, gdy nadejdzie moment mojej odpowiedzi, tłumacząc, iż nie do końca mam na to wpływ, a rzeczy ważnych pilnuję jak oka w głowie. Niestety, ostatnio moja zdolność przekonywania osiąga apogea depresji, toteż bliscy moi zwyczajnie mi nie wierzą. To samo dotyczyło tej nieszczęsnej matematyki, bo w dużej mierze cała ta "awantura" rozegrała się przez to, iż przeleżałam dupą do góry dokumentnie urlop, zamiast uczyć się do sesji. Jak ujrzeli mnie w stanie "nie-zdałam-nie-mam-sił-cholera-jasna-nie-stać-mnie-na-warunek", ileż się wówczas nasłuchałam... Potem rodzina moja patrzyła na mnie z dominującym niedowierzaniem kiedy to po dniu spędzonym w szkole, zmęczona po egzaminach, zamiast oglądać spokojnie skoki w tv, wzięłam się do nauki matematyki. Ironia losu polegała na tym, że kolejnego dnia, gdy wyniki zawisły na fejsbukowej tablicy, patrzę, mrugam i oczy mrużę, a tu moje nazwisko jak byk, trója z trzema minusami (da się? da!), czytam jeszcze raz. No nic, w mojej grupie nie widnieje nikt, kto ma takie samo nazwisko, nie ma też osoby o tym samym imieniu. Zatem to ja. Cud (ściąganie), nie do wiary, mój prawie okrzyk radości (jako że był niedzielny ranek, darowałam sobie okrzyki). Zdałam. Zaczęłam się śmiać, że ja to mam podejście profesjonalne, najpierw idę na egzamin, po nim się uczę, a i tak zdaję. Rodzinka trochę się pośmiała, w dużej mierze dalej wypominali mi moją niesubordynację, a ja uznałam, że temat jest zamknięty. Otóż nie (ja naiwna). Przy okazji rodzinnego spotkania, moi rodziciele, wydali na świat kolejną anegdotkę z moim udziałem - odnośnie do nauki matematyki (zapomnieli li i tylko o zagubionym zeszycie). Co więcej, wyczuwam, iż kolejną anegdotkę jaką sprzedają (o ile nie dam im powodu do lepszej), będzie moje dominujące gubienie. I tak, z jednej strony uznać można, że ze mną to same problemy, a z drugiej - dostarczam rozrywki większości rodziny. To ja już nie wiem, poprawiać się, czy nie...?
I taki to mój przypadek, nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne, że najpierw zrobię coś dziwnego, dostanę trzy (co najmniej) kazania, być może cała trójca (do rodzicieli dorzucam siostrę) je powtórzy dla pewności utrwalenia. Minie kilka dni. Wspomną znów, tym razem z lekkim śmiechem, po czym rzucą przy najbliższej okazji jako anegdotkę. Zapowiedziałam już dawno, że jeśli doczekam się ja potomstwa, mają im nie opowiadać o moich dokonaniach - to tak dla bezpieczeństwa...
Myślałam, że nigdy nie doczekam się nowego posta. Już poważnie zastanawiałam się nad wysłaniem listu do Ciebie, bo uznałam, że to szybciej odczytasz niż wiadomość na "fejsbogu". Gratuluję kochana zdania sesji, bez względu z jakim natężeniem kombinowania to było, wszyscy znamy zasady studiowania!
OdpowiedzUsuńTrzymaj się, słońce <3
W miarę możliwości odczytuję wszystko, co mi się pod nos dostanie, gorzej bywa z odpisywaniem, ale pisz śmiało, jak tylko potrzebujesz, ja odpiszę jak najszybciej będę mogła ;*
UsuńGratuluję Kochana! :*
OdpowiedzUsuńZ tą dietą to nawet nie głupia opcja, co prawda nie kupuję bułek w Avitexie, ale może to wykorzystam do innego przypadku ;)
Ściskam!
Gdyby to jeszcze był celowy manewr... niestety, w moim przypadku brak drobnych to kompletna porażka, już tyle razy kasjerki z miną zabójcy wymagały ode mnie drobnych, że miałam ochotę strzelić je bułką w łeb. I cała sytuacja kończy się zazwyczaj tak, że zostawiam im wszystko co zamierzałam kupić przed ladą, dziękuję i wychodzę - niewdzięcznie, ale nerwy mam już w strzępach...
Usuń3maj się! ;*
Dawno Cię nie było, myślałem, że jakieś ufo Cię porwało czy coś :P
OdpowiedzUsuńSposob na dietę ciekawy, ale myślę, że na dłuższą metę nie działa haha :D
Gratuluję zdanej sesji, pierwsza jest zawsze najtrudniejsza - teraz będzie Ci już leciało z górki :) Masz zamiar wpadać tu częściej?
Opcja "czy coś" jak najbardziej realna.
UsuńW akcie desperacji chciałam wówczas zapłacić kartą, ale okazuje się, że nie prowadzą sprzedaży kartą, więc tak sobie głodowałam...
Muszę przyznać, że ta sesja to był hardkor, wydawało mi się, że moja przygoda ze studiowaniem się na tym etapie skończy i bardzo tego nie chciałam...
Ja tu wpadam bardzo często, ale brakuje mi weny na pisanie lub to, co bym chciała napisać uznaję za zbytni ekshibicjonizm. :)
Hahaha, no pięknie! Ale z tym uczeniem do egzaminu PO egzaminie-perfect! Jestem dumna z Twojego szczęścia w nieszczęściu! :) Ojjj, Asiek ;*
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że ja sama nie wierzę, że mi się udało. Mój komentarz po zobaczeniu wyników: KTOŚ NADE MNĄ CZUWA. Mówię to ciągle, takie mam wrażenie, mieć tyle szczęścia... zawsze jakoś wyjdę z opresji, z pomocą CZYJĄŚ. ;**
UsuńMam tak samo! Bo czuwa, czuwa ;) ;*
UsuńPomysł na dietę dobry, ale widzę jedno ale - jak można być zywym o 5 rano? :D
OdpowiedzUsuńNo i gratuluję zdanej sesji
Hmm, po przepracowanej nocy, jestem bardziej żywa o piątej rano, niż gdy wstaję o tej godzinie po przespanej nocy, także dziwny motyw :).
UsuńUdało się fartem...