Że matura za pasem, wiedzą wszyscy, bowiem mediom zdarza się chlapnąć to i owo na temat tego, iż egzamin maturalny tuż-tuż, olaboga co to będzie. Że dojrzałość, a ledwo sto dni temu była studniówka i największym problemem był polonez - tańczyć czy nie? Smutna prawda objawiła mi się odkąd oficjalnie skończyłam szkołę - mianowicie, sapientio - koniec przedszkola, pora na życie. Inna inszość, że czuję się tak dojrzała, jak zielona śliwka wczesną wiosną. Ale co tam moja mentalność! Numerek na początku peselu mówi swoje i wie swoje. Ok, nie moja rzecz.
Do matury czuję się nieprzygotowana. Wyrzucam sobie co rusz głupotę, że nie myślałam o mojej przyszłości gdzieś koło października zeszłego roku, jednak to nic nie zmieni. Pewnie nawet gdybym się wtedy wzięła do roboty, teraz też bym panikowała. Takie życie. Moje obawy wcale nie dotyczą alternatywy niezaliczenia matury, bo to jest niemożliwe. Oczywiście, że zdam - pytanie, czy zdam na tyle, bym czuła się usatysfakcjonowana? W gruncie rzeczy, nie chodzi nawet o ilość procent przekładających się na punkty przy dostaniu się na studia - mój rocznik jest początkiem niżu demograficznego, ja wybieram się na zaoczne studia, toteż z dostaniem się też nie będzie problemu. Rzecz jest bardziej skomplikowana, niż sądziłam, mianowicie odezwała się we mnie ambicja, która była przez lata tłumiona wewnętrznym buntem, nonkonformizmem - dorastaniem, a teraz wystrzeliła niczym korek od szampana, a szampan ambicji leje się i leje, i nie sposób temu zaradzić. Wyznaczyłam plan minimum, który jest naprawdę restrykcyjny, stąd nerwy. Problem polega na tym, że nie umiem wymagać mniej, po prostu nie - to jest chwila, gdy mogę pokazać na co mnie stać i ta chwila będzie niezapomniana.
Oprócz tego wkrada się dreszczyk emocji z powodu egzaminów ustnych. Nie trafiłam na moich wymarzonych egzaminatorów, muszę przyznać, że z polskiego nauczyciel jest barrrrrdzo wymagający, a z angielskiego dla odmiany nauczycielka (zresztą oni są rodzeństwem!) nie przypadła mi do gustu. Nie lubię jej, zresztą przez trzy lata i przy okazji różnych zastępstw, zdążyłam zauważyć, że ze wzajemnością. I wiem, że nie będzie mnie chciała oblać, nawet jeśli mnie nie lubi - bo dla szkoły jest przecież chlubą jak największa liczba osób, które zdały. Ponadto, przy okazji angielskiego, przez trzy lata miałam do czynienia z rozszerzoną ścieżką nauczania, co różnie wyglądało w mojej szkole, jednak z ręką na sercu mogę powiedzieć, że zostałam doskonale przygotowana przez dwójkę nauczycieli, która mnie uczyła. Do tego stopnia, iż jeszcze we wrześniu wahałam się nad wybraniem rozszerzonego angielskiego - czego nie zrobiłam, i to była jedna z lepszych decyzji. Nie mam problemu z tak zwanym "nawijaniem" po angielsku, jestem w stanie się rozgadać na temat głupot, jednak gdy w grę wchodzi stres, czuję w gardle kamień, oddech staje się płytki, a wydobycie z krtani głosu jest bardzo trudnym zadaniem. To samo dotyczy matury z polskiego, choć tu jestem w o tyle dobrej sytuacji, że wiem o czym mówię i mogę mniej więcej przewidzieć pytania, jakie zostaną mi zadane. Jednak summa summarum, wszystko zależy od głosu, czy będzie mi bezlitośnie drżał, czy krtań się rozkręci i pozwoli mi zdać maturę... oby! Przeżyłam wiele stresujących sytuacji związanych z mówieniem, gdzie wszystko od mojego mówienia zależało, jednak nigdy na szali nie było takiej stawki i właśnie tu leży problem. Bo... obciach oblać ustną, nie?
A przy okazji przytłacza mnie problem poszukiwania pracy, także mój nowy lajf wcale nie jest taki kolorful, jakby się mogło wydawać. W związku z tym zza pazuchy wyciągam oręż w postaci, póki co nie piersiówki, a meliski. End szoł mast goł on. Nie ja pierwsza, nie ostatnia. I to mnie pociesza.
Lana Del Rey - "Dark Paradise"
Moja droga, gdy szampan ambicji (moja Ty poetko) się leje, to nie zastanawiaj się, tylko go spijaj. Ambicja - w rozsądnych granicach - nie jest niczym złym. Też miałam jej nagły wzrost w okresie przedmaturalnym (i na pierwszym roku studiów) i nie wyszłam na tym najgorzej. Myślę, że jesteś przygotowana bardzo dobrze. No i jak mawiała moja wspaniała koleżanka - Spokojnie, nie tacy debile zdawali :D Brutalna, ale prawdziwa myśl, więc nie ma co rozpaczać :) Eh pracy szukam i ja, a przynajmniej udaję i szeroko o tym rozpowiadam z nadzieją, że sama do mnie przyjdzie...
OdpowiedzUsuńAmbicja mnie zjada :D. Muszę przyznać, im bliżej tym gorzej, strach pomyśleć, co będzie w poniedziałek wieczorem. Koleżanka świętą rację miała :D. Dam radę muszę, ale trochę paniki nie zawadzi :D.
UsuńJa już skomponowałam nawet CV, więc zawsze jakiś krok do przodu, oby celny :).
Haha moje CV poza "edukacją" jest puste :D Więc i w tym mnie wyprzedzasz :)
UsuńNie wiem, czy wyprzedzam Cię bardzo, li i tylko o miesiąc spędzony na kasie ;-).
UsuńTeż trafiłam na nauczycieli, z którymi najchętniej oczy byśmy sobie wydrapali. Moje przygotowania zaczęły się jakieś... 2 dni temu? Coś koło tego. Ale wciąż nie potrafię się do tego zabrać, a matura za tydień. Nie dociera to do mnie.
OdpowiedzUsuńJa próbuję czytać streszczenia lektur, ale nudzą mnie niemiłosiernie. Do mnie też nie dociera, że za tydzień matura, choć dziś przy okazji zmiany kartki w kalendarzu, stresik mnie dopadał.
UsuńMnie też nudzą, wolałabym maturę ze swojej listy książek ;d
UsuńJa w szkole specjalnie się nie uczyłam, do matury też nie zaczęłam się przygotowywać jeszcze... Mysle, że jakoś zdam :) i Ty na pewno też dasz radę :))
OdpowiedzUsuńObie damy radę! :-))
UsuńI jak matura...? :)
Usuńhaha ja nie rozumiem jestem w 4 kl i nie chce dalej ale musze ;( :*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie
Jak matematyka, słońce moje? ; *
OdpowiedzUsuńEhhh... ta matura... Ale ja jestem zadowolona :) Nawet stres gdzieś zdążył uciec zanim ta matura się zaczęła, więc lepiej być nie mogło ^^
OdpowiedzUsuńw końcu mamy wolne, heh :D lubie tą piosenke, zresztą większość od Lany :)
OdpowiedzUsuń